MOJE ŻYCIE DUCHOWE

MOJE ŻYCIE DUCHOWE

Zanim rozpiłem się na dobre moje życie nie odbiegało zapewne od sposobu bycia moich rówieśników. Toczyło się między poszukiwaniem stałej pracy, realizowaniem pasji, podróżami; choć stroniłem od życia towarzyskiego – pielęgnowaniem zwyczajnych relacji międzyludzkich. Moja depresja i jej owoc – pijaństwo, zmieniło ten stan rzeczy. Na kilku polach, w sposób dla mnie szczególnie bolesny, może nieodwracalny.

Od połowy liceum stałem się osobą bardzo wierzącą. Religijną – źle powiedziane, choć regularnie uczestniczyłem w obrzędach, praktykowałem codzienne modlitwy. Fascynowały mnie historia Kościoła, rozwój tradycji, spory teologiczne. Moja wiara a w efekcie mój stosunek do otaczającego mnie świata, ufundowałem na dwóch filarach: przedsoborowej wizji Kościoła (żywo ciekawił mnie spór między. lefebrystami a przedstawicielami tzw. kościoła otwartego) oraz na pismach mistyków i ojców pustyni, o których wiedzę czerpałem głównie z teologii prawosławnej. Ikona, chór cerkiewny, pierwsze polifonie, muzyka barokowa, architektura bizantyjska, gotycka wyznaczały granice mojego kosmosu, definiowały moje relacje z Bogiem i ludźmi. Potrafiłem z zaangażowaniem i bez zacietrzewienia bronić zasad wiary zewsząd podważanej, a bez których, jak rozumiałem, obejść się nie mogę.

Wraz z momentem kiedy zacząłem pić moje poglądy i moja wiara zmianie nie uległy. Moje osobiste zaangażowanie w nie – tak. Praktyki religijne stopniowo zarzucałem, kwestiom teologicznym poświęcałem coraz mniej zainteresowania. Chyba dość rozsądnie uznałem, że skoro rozmijają się z moim życiem codziennym, przestały stanowić życiodajną studnię. Wiary nie straciłem, nadzieję z każdą kolejną butelką wódki zastępowała mi beznadzieja. Miłości pozwoliłem wyschnąć. Przekonanie o realności piekła zastąpiłem pewnością, że stanę się pierwszym jego lokatorem. Im więcej piłem, tym bardziej złorzeczyłem sobie, tym bardziej nienawidziłem siebie, tym więcej ulegałem przeświadczeniu, że Ukrzyżowany w swej zbawczej męce uczynił tylko jeden wyjątek. Dla mnie. Z dzisiejszej perspektywy domyślam się jak wiele w tym musiałoby być mojej fałszywej pokory, zranionej pychy i chlupoczącej wódy.

Od czasów licealnych fascynowała mnie Rosja i wszystko co z nią związane: jej historia, kultura, polityka, literatura. Oceniałem to jako dość oryginalny dar w pokoleniu wychowanym wszak w nienawiści do naszego wschodniego sąsiada. W przeciągu kilkunastu tygodni biegle nauczyłem się języka; kiedy przystępowałem do matury chyba doskonale orientowałem się już w klasykach rosyjskiej literatury i poezji; byłem zakochany w malarstwie Ajwazowskiego i Sawrasowa, do późna w nocy słuchałem klasyków rosyjskiej muzyki. Kierunek studiów też poniekąd wybrałem w zgodzie z tymi zainteresowaniami. Kiedy się rozpiłem, zacząłem je tracić. Kiedyś na sam dźwięk mowy rosyjskiej moje serce zaczynało szybciej bić; widok charakterystycznej cebulastej kopuły czy okładki książki poświęconej Rosji budził we mnie odruch podniecenia. Teraz co najwyżej wzruszenie ramion, gest znudzenia. Zdawałem sobie sprawę z tej zmiany. Bolała mnie, jak musi boleć matkę utrata ukochanego dziecko. Zapijałem tę stratę tracąc resztki swojej pasji. Nawet w języku przestałem się doszkalać, szukać z nim kontaktu. Dziś widzę rezultaty: wszak wiadomo, że język, którego się nie używa – zapomina się. W miejsce kontaktów z ludźmi, z którymi podzielałem tę pasję, artykułów czy recenzji o tematyce rosyjskiej, wybrałem alkohol pity szklankami. Chyba ostatnia nić łącząca mnie z przedmiotem dawnej fascynacji.

Od dzieciństwa miałem zawsze bardzo bliskie i ciepłe relacje z moim Tatą. Był dla mnie autorytetem i przyjacielem. On widział chyba we mnie realizację swych marzeń. Uczył mnie gry w szachy, jak rozstawia. namiot, smakować dobrą kuchnię i dobre książki, a nade wszystko zdrowego rozsądku i dystansu do samego siebie. Ode czerpał zapewne bezkompromisowy idealizm i pozbawioną zapalczywości umiejętność dyskutowania o wszystkim. Oboje uczyliśmy się od siebie jak mądrze słuchać. Siebie, ludzi, przyrody. Jeździliśmy często w góry, gotowaliśmy na ognisku, spaliśmy na połoninach, wspólnie spędzaliśmy czas do późna w nocy na rozmowach i liczeniu sputników na niebie . Nasze relacje miały charakter synowsko-rodzicielski, ale i kumpelski w najlepszym tego słowa rozumieniu.

Po śmierci Mamy moje relacje z Tatą uległy najpierw rozluźnieniu, a jak zacząłem pić, gwałtownemu pogorszeniu. Nie mogłem Mu darować, że związał się z podstarzałą blond-łajzą, którą interesowały wyłącznie nasze pieniądze. Tata czynił mi coraz częstsze wymówki, że za dużo piję, choć wtedy nie było to jeszcze prawdą – może tak tylko antycypował wyczekiwanej przez siebie prawdy? Tak czy inaczej działały one na mnie niczym samosprawdzająca się prognoza. Po każdym kontakcie z moim Ojcem rzeczywiście chciało mi się jedynie pić. I piłem. On znalazł swoje własne życie, ja swoje – na dnie butelki. Nawet na trzeźwo przestałem odbierać telefony od Niego – spodziewając się wyłącznie albo głupawych przymileń, albo potoku wyrzutów. Choć zapaść naszych relacji tylko w połowie była zawiniona przeze mnie odczuwałem żal i wyrzuty sumienia, które zapijałem. Kolejne dni i noce zarywałem w pijackich spazmach, a w uszach dźwięczały mi słowa blond-łajzy: „Zobacz, Ci Twoi synowie to tylko pijaki, lepiej kupiłbyś mi zmywarkę i nową pralkę.” Przestałem Ojca nawet odwiedzać, kontaktować się z Nim.

Kiedy zapadł na ciężką chorobę wróciłem jednak do Polski i starałem się codziennie odwiedzać Go w szpitalu. Przykra była świadomość, że mój Tata jedyne czego wtedy ode mnie oczekiwał to odoru gorzały, by mieć pretekst, by jeszcze ze szpitalnego łoża jeszcze raz mnie opierniczyć. A pretekstu nie dałem Mu ani razu.

            Ostatnią sensowną rozmowę odbyłem z Nim jakieś dwa lata temu. Na temat ukochanego przez nas Tolkiena. Potem już na zmianę albo nienawidziłem Go, albo piłem. Co działo się po drugiej stronie niewiele mnie obchodziło. Domyślam się głębokiej pogardy. Mimo zbliżającego się nieuchronnego końca, ani On, ani Ja nie wyciągnęliśmy do siebie ręki i nie odbyliśmy ostatniej ze sobą rozmowy. Tej najważniejszej. Myślę, że pozostała w zawieszeniu. Wiem, że jeszcze do niej dojdzie, tylko trochę później. Tego mogę być pewien – stawię się na nią trzeźwy.

Autor: MM