WPŁYW PICIA ALKOHOLU NA ŻYCIE UCZUCIOWE

WPŁYW PICIA NA ŻYCIE UCZUCIOWE

Picie pomagało mi poradzić sobie z uczuciem nudy. Bez pracy, po wykonaniu domowych obowiązków, piłam nie tylko dla rozluźnienia. Piłam, żeby się upić. Moje bezrobocie przestawało być wtedy problemem. Pod wpływem alkoholu wierzyłam, że wszystko się jakoś samo ułoży. Niska samoocena spowodowana brakiem odzewu ze strony pracodawców przestawała doskwierać. Nudne, deszczowe weekendy również były doskonałym pretekstem do picia.

Wszelkie sukcesy - zdana matura, obrona pracy magisterskiej i dyplomowej czy zdane prawo jazdy - to wszystko wywoływało uczucie szczęścia i dumy. Chcąc odczuwać je jeszcze intensywniej - piłam. Alkohol sprawiał, że stres całkowicie odchodził w niepamięć, można było się całkowicie rozluźnić i cieszyć tym, co udało mi się osiągnąć. Traktowałam to jako nagrodę za ciężką pracę, jako coś, co mi się należało. Alkohol nasilał te cudowne odczucia i wprowadzał w stan euforii.

W przypadku uczuć przykrych takich jak złość, wściekłość smutek czy poczucie niesprawiedliwości, alkohol dawał ukojenie. Nie musiałam tych emocji przeżywać do końca. Pozwalał od nich uciec. Frustracja i zdenerwowanie dosłownie rozpływały się w kolejnych dawkach alkoholu, które sobie serwowałam. Zaczynałam odczuwać spokój, a o tym, co nieprzyjemne szybko zapominałam.

Picie alkoholu stało się dla mnie fantastycznym lekarstwem na radzenie sobie z silnymi uczuciami. Zarówno z tymi przyjemnymi jak i przykrymi. Zdawało mi się, że alkohol intensyfikuje emocje przyjemne i neutralizuje te nieprzyjemne. Powtarzające się doświadczenia euforycznego działania ETOH sprawiło, że naturalne sposoby wywoływania pożądanych stanów stały się dla mnie mało atrakcyjne. Sytuacje, które sprawiały, że czułam się dobrze, wymagały wysiłku, zdarzały się okazjonalnie i nie miałam nad nimi kontroli. Natomiast alkohol był łatwo dostępny, działał szybko i sama mogłam decydować kiedy się napiję.

Zapijanie nieprzyjemnych emocji pozwalało o nich nie myśleć, było zwyczajnie ucieczką od rzeczywistości, która mnie "uwierała". Nie trzeba było szukać możliwości rozwiązania problemu, bo po wypiciu, przestawał istnieć. Z czasem zaczynałam mieć emocjonalną niezależność od otoczenia. Świat zewnętrzny miał coraz mniejszy wpływ, bo zamykałam się w swoim iluzorycznym świcie. Emocje i uczucia stawały się coraz mniej adekwatne do tego, co działo się w otoczeniu. Teraz widzę, że wszystkie przykre emocje zaczęły przekształcać się w głód alkoholowy i potrzebę natychmiastowego poczucia ulgi. To ono stało się dominującą pożądaną emocją po wypiciu pierwszej setki.

W miarę rozwoju choroby i podczas czynnego uzależnienia piłam po to, aby "wyłączyć" ogromne wyrzuty sumienia, które miałam po kolejnym zapiciu, nie dotrzymaniu obietnic, że pić nie będę. To było błędne koło. Przymus picia był silniejszy i z czasem spożywanie alkoholu spowodowało, że utraciłam wiarę w siebie i szacunek do samej siebie.